Wyjście do kina na film ,, Dwie korony”

07.11.2017 r. grupa 35 uczniów udała się na film ,, Dwie korony”, który dotyczy życia i działalności świętego Maksymiliana Kolbe. Urodził się on w Zduńskiej Woli 8 stycznia 1894 r. , tego samego dnia został ochrzczony i  otrzymał imię Rajmund.

Kiedy Rajmund miał około 10 lat objawia mu się Najświętsza Maryja Panna, która trzymała w rękach dwie korony: białą (symbol czystości) i czerwoną (symbol męczeństwa).

To wydarzenie tak opisuje Marianna Kolbe:

Jednego razu coś mi się u niego nie podobało i powiedziałam mu: Mundziu, nie wiem, co z ciebie będzie.

Potem już o tym nie myślałam, ale zauważyłam, że dziecko to zmieniło się do niepoznania. (…) W ogóle w całym swym zachowaniu się był on ponad swój wiek dziecinny, zawsze skupiony, poważny, a na modlitwie zapłakany.

Byłam niespokojna, czy czasem nie jest chory, więc pytałam się go: Co się z tobą dzieje? Zaczęłam więc nalegać. Mamusi musisz wszystko opowiedzieć. Drżący ze wzruszenia i ze łzami mówi mi: Jak mama mi powiedziała, „co to z ciebie będzie”, to ja prosiłem Matkę Bożą, żeby mi powiedziała, co ze mnie będzie. I potem, gdy byłem w kościele, to znowu Ją prosiłem. Wtedy Matka Boża pokazała mi się, trzymając dwie korony: jedną białą, a drugą czerwoną. Z miłością na mnie patrzała i spytała, czy chcę te korony? Biała znaczy, że wytrwam w czystości, a czerwona, że będę męczennikiem. Odpowiedziałem, że chcę. Wówczas Matka Boża mile na mnie spojrzała i zniknęła.

W 1907 r. 13-letni Rajmund podjął naukę w Małym Seminarium Duchownym Ojców Franciszkanów we Lwowie. Po jego ukończeniu zdecydował się wstąpić do zakonu franciszkanów konwentualnych (1910). Wraz z habitem otrzymał imię Maksymilian.

W Rzymie uzyskał doktorat z filozofii na Uniwersytecie „Gregorianum”, a następnie z teologii na Wydziale Teologicznym Ojców Franciszkanów „Seraphicum”. W kwietniu 1918 r. przyjął święcenia kapłańskie.

Można podziwiać gorliwość o. Maksymiliana i nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że był to człowiek poważnie chory na grużlicę i dawano mu niewiele lat życia. Był po prostu niezdolny do pracy, ani jako profesor w seminarium, ani jako kaznodzieja, a nawet jako kapłan. Przełożeni wysyłali go kilkakrotnie na wypoczynek, do sanatorium. Zakazali mu nawet zajmować się Rycerstwem i „Rycerzem”. Mógł działać jedynie jako zwykły członek.

W 1927 r. w Teresinie pod Warszawą założył klasztor-wydawnictwo Niepokalanów. Kiedy po dziesięciu latach Maksymilian został ponownie przełożonym, Niepokalanów był największym katolickim klasztorem na świecie, który liczył ponad 700 mieszkańców.

Pomimo rozkwitu Niepokalanowa, zostawiając swe plany o bajecznym rozmachu w rękach braci, o. Maksymilian wraz z kilkoma braćmi wyjechał do Azji.  W kwietniu 1930 r. dotarł do Japonii, gdzie przyjęty życzliwie przez biskupa Nagasaki, nie znając języka, już w maju wydał po japońsku pierwszy numer „Rycerza”. Wkrótce na peryferiach miasta wybudował klasztor, który nazwał Ogrodem Niepokalanej. Praca misyjna niepokalanowskich misjonarzy zaowocowała nawróceniami, chrztami i powołaniami zakonnymi. Stąd niebawem powstały tam Małe Seminarium, nowicjat i studium filozoficzno-teologiczne.W 1936 r. przełożeni odwołali o. Maksymiliana do Polski. Był to czas największego rozkwitu polskiego Niepokalanowa. Żyło tam 800 zakonników.

W Niepokalanowie w 1938 r. była już radiostacja. Cały ten rozpęd zatrzymała wojna we wrześniu 1939 r.

Ojciec Maksymilian otworzył bramy klasztoru dla uciekinierów, rannych, chorych, głodnych, chrześcijan i Żydów. Oświadcza: „Jesteśmy gotowi oddać życie za nasze ideały”.  We wrześniu o. Maksymilian został wywieziony z braćmi do obozów na tereny Niemiec. Został zwolniony z obozu w Ostrzeszowie, a 17 lutego 1941 r. został aresztowany przez gestapo i przewieziony na Pawiak, a 28 maja do Auschwitz.

Wielu zapamiętało go jako człowieka pełnego wiary, wewnętrznego pokoju. Więźniowie mówili o nim:Umacniał nasze dusze i sprawiał, że mieliśmy więcej ufności, osłabiał nasz lęk przed śmiercią…Pamiętam jak mówił: Ja nie boję się śmierci; 

Widzieliśmy jak on sam oddawał całe swoje życie, przeżywane w obozie koncentracyjnym, w ręce Boga(Aleksander Dziuba, więzień Auschwitz)

Pod koniec lipca 1941 r. z obozu uciekł jeden z więźniów. W odwet za tę ucieczkę Niemcy wybrali dziesięciu ludzi na śmierć głodową.Jednym z wybranych na śmierć był Franciszek Gajowniczek, który rozpaczał, że zostawi żonę, dzieci. Wtedy z szeregu wyszedł o. Maksymilian i zgłosił się na śmierć za niego. Tak o tym wspomina sam Gajowniczek: Nieszczęśliwy los padł również na mnie. Ze słowami: Ach, jak żal mi żony i dzieci, które osierocam – udałem się na koniec bloku. Miałem iść do celi śmierci głodowej. Te słowa słyszał Ojciec Maksymilian Kolbe. Wyszedł z szeregów, zbliżył się do „Lagerfuhrera” Fritzscha i usiłował ucałować jego rękę. Fritzsch zapytał tłumacza: Czego życzy sobie ta polska świnia? O. Kolbe wskazując ręką na mnie, wyraził swoją chęć pójścia za mnie na śmierć. Fritzsch ruchem ręki i słowem niech wyjdzie, kazał mi wystąpić z szeregu skazańców, a moje miejsce zajął o. Maksymilian Kolbe. Za chwilę odprowadzono ich do celi śmierci, a nam kazano rozejść się na bloki…

W bunkrze znajdował się o. Kolbe do naga rozebrany i czekał na śmierć głodową. Zaduch był straszny, posadzka cementowa, tylko wiadro na potrzeby naturalne. Ojciec Kolbe nigdy nie narzekał. Głośno się modlił tak, że i jego współtowarzysze mogli go słyszeć i razem z nim się modlić.

Z celi, w której znajdowali się ci biedacy, słyszano codziennie głośne odprawianie modlitw, różańca i śpiewy, do których przyłączali się też więżniowie z sąsiednich cel.

Umarł po dwóch tygodniach zgładzony zastrzykiem fenolu. Ojciec Kolbe umiał pocieszyć ludzi. Współwięźniowie narzekali i w rozpaczy krzyczeli i przeklinali. Po jego słowach uspokajali się. Gdy miałem jego ciało z celi wynieść, siedział na posadzce oparty o ścianę i miał oczy otwarte. Jego ciało było czyściutkie i promieniowało. Jego twarz oblana była blaskiem pogody. Wzrok o. Kolbe był zawsze dziwnie przenikliwy. SS-mani go znieść nie mogli i krzyczeli: Patrz na ziemię, nie na nas! Pewnego razu podziwiając jego męstwo za życia mówili między sobą: Takiego klechy jak ten nie mieliśmy tu jeszcze. To musi być nadzwyczajny człowiek.(Bruno Borowiec, tłumacz Bloku śmierci w Auschwitz). Maksymilian Kolbe zmarł 14 sierpnia 1941 r. dobity zastrzykiem fenolu. Jego ciało zostało spalone w krematorium następnego dnia. Papież Jan Paweł II kanonizował go 10 października 1982 r. Ogłosił go również Męczennikiem z miłości.

Opiekę nad uczniami sprawowały s. M. Łomża i A. Gutek.